Zastanawiałam się nad nową formą kontaktu z pacjentami i pacjentkami, z osobami potrzebującymi konsultacji, wsparcia w kryzysie. W momencie, gdy doszło do ogłoszenia kwarantanny pozbyłam się wszelkich wątpliwości, pojawił się bowiem jeden cel: bezpieczeństwo moje i troska o zdrowie osób, które z ufnością pojawiały się w moim gabinecie. Tak więc decyzja: praca online.

Rezygnacja z bezpośredniego kontaktu z drugą osobą wygenerowała we mnie pewien rodzaj niepewności, co do jakości sesji, mobilizowała do jeszcze większej uwagi… Stawiam wielokropopek, ponieważ tak naprawdę nie wiedziałam na początku z czym przyjdzie mi się zmierzyć. Wszystko było nowe: nowy grafik, nowe miejsce do pracy, (nie)zawodność sprzętu, jakość transmisji, ale też zachowanie czteronogiej istoty, która zdezorientowana moją zwerbalizowaną obecnością wobec niewidzialnej dla niej osoby, przeżywała w pierwszych dniach prawdziwe pomieszanie. Doświadczałam niespotykanego dotąd zmęczenia po każdym dniu pracy.

Jednak pojawiła się też nowa jakość, niezmiernie cenna, nieopisana jak dotąd w podręcznikach, dziewicza więc, tym bardziej więc intrygująca: zaprosiliśmy się wraz z moimi pacjentami do swoich domów. Obserwowałam zabiegi osób próbująch znaleźć bezpieczny, intymny dla siebie kąt na czas odbywania sesji. Różnie z tym bywało: jedni odczuwali niepokój, brak bezpieczństwa, niepewność czy wręcz zagrożenie ze strony domowników, jeżeli chodzi o intymność tych naszych 50 min, inni ufnie lokowali się w swoich gabinetach, miejscach przetestowanych już wcześniej w tym podobnych aktywnościach, w swoich salonach czy pracowniach. Bywało, że podczas sesji przesunął się w tle dumnie wzniesiony rudy ogon kociego dominanta lub że psia osoba koniecznie chciała zobaczyć z kim jej pan marnotrawi ich przecież jakże cenny na zabawę czas.

Obserwuję jak z tygodnia na tydzień zmieniają się emocje moich pacjentów, jak radzą sobie z ograniczeniami, z narastającą frustracją, ze złością, znużeniem, z tęsknotą, lękiem…

Dajemy radę, takie mam odczucie. To nieco inny rodzaj relacji, niż poprzednio, w gabinecie, jednak mam przekonanie, że najlepszy, jaki może istnieć w tym momencie przedłużającej się kwarantanny.

Odwiedziłam gabinet w ciągu tych 4 tygodni tylko jeden raz. Pojechałam po niezbędne mi do pracy książki… Tak przynajmniej rozumiałam wówczas swoją intencję. Tak naprawdę jednak przygnała mnie tam tęsknota… za zapachami, za atmosferą… Puste fotele pozwoliły się sobie jedynie poprzyglądać, nie zachęcały do zajęcia miejsca. Zajęłabym przecież tylko jedno z nich – swoje, na drugim, wiem, że długo jeszcze nikt nie zasiądzie. Trzeba poczekać.

#zostańwdomu